Działania militarne cechują się tym, że nie dają pardonu nikomu. Żołnierze, mężczyźni, kobiety, starcy i dzieci, przez wojnę traktowani są jednakowo. Wiosna 1945r. w obozie Aliantów była piękna. Niosła w powietrzu zapach wolności i upragniony koniec II Wojny Światowej. Z drugiej strony wszystko wyglądało zupełnie inaczej. Runął mit 1000-letniej Rzeszy. Trwały masowe ewakuacje, pustoszały całe wsie i miasteczka. Dla Niemców przyszedł czas apokalipsy, kiedy sowieci brali krwawą zemstę za doznane wcześniej krzywdy.
Wśród całej tej wojennej zawieruchy, miał miejsce mało znany epizod, na który wraz z nadejściem trwającej właśnie zimy, polscy badacze z fundacji Fort-Rogowo zamierzają rzucić trochę światła.
W trakcie ewakuacji ludności niemieckiej, z ziem leżących obecnie w woj. zachodniopomorskim, dywizjon ratownictwa morskiego – Sehe Nord Gruppe utworzył most powietrzny, którego jeden koniec stanowiła baza w Rogowie. Ewakuowano wszystkich. Zarówno członków rodzin niemieckich żołnierzy, zwykłych obywateli, ale również całe kolonie dzieci, które uprzednio przeniesiono na Pomorze, aby uchronić je przed bombardowaniami wielkich miast i ośrodków przemysłowych III Rzeszy.
Nad jeziorem Resko tłoczyły się tysiące ludzi, które czekały, by zabrał je któryś ze startujących co chwilę wodnopłatów Dornier Do-24. Lekkie, niewielkie samoloty przystosowane były do przewozu 20 osób, jednak w tych okolicznościach na swój pokład, zabierały ich blisko setkę.
Cała dzisiejsza historia, kręci się wokół jednego z owych Do-24, który zaraz po starcie runął w wody jeziora. W momencie katastrofy, na swoim pokładzie miał blisko 80 dzieci. Na temat powodów tragedii są dwie teorie, przy czym w świetle namacalnych dowodów, niemal na pewno przyczyną było trafienie pociskiem przeciwpancernym, wystrzelonym z radzieckiego czołgu, a nie jak niektórzy utrzymują utrata sterowności wskutek nadmiernej liczby pasażerów.
„To jest odłamek przeciwpancerny, który został wystrzelony z rosyjskiego czołgu i to jest typowe zestrzelenie” – powiedział Mirosław Huryn, członek fundacji Fort-Rogowo.
Niewielka przejrzystość i muliste dno, są głównymi problemami z jakimi mierzą się ludzie, pragnący rzucić nieco światła na tę katastrofę. W 2009r. dno jeziora, było penetrowane przez płetwonurków, jednak specyfika akwenu nie pozwoliła im zbytnio rozeznać się w sytuacji.
„Było tam na tyle dużo miejsca, że mogłem rozłożyć ręce. To jest jakaś część kadłuba, z tym że nie wiem, czy ciągnie się 2m, 5m czy 10m dalej. Nie mam pojęcia, tam jest zerowa widoczność. Wrak jest na pewno zniszczony i na pewno jest cały w mule, nic nie wystaje ponad jego powierzchnię” – powiedział Aleksander Ostasz, jeden z uczestników nurkowania w 2009r. i członek fundacji Fort-Rogowo.
Mimo trudnej sytuacji, plan odnośnie wraku jest – wyciągnąć go na powierzchnię. Zarówno lokalne władze, jak i strona niemiecka, wspierają ten pomysł. U naszych zachodnich sąsiadów, na ten cel, zostanie w najbliższym czasie przeprowadzona publiczna zbiórka pieniędzy. Najbliższe zaplanowane działania to wykonanie pomiarów i nagranie materiału, z wykorzystaniem specjalistycznego sprzętu. Jak zakończy się cała sprawa? Tego nie wiemy, ale na pewno będziemy monitorować jej przebieg i wszelkie nowe informacje będziemy publikować na bieżąco.
Źródło: tvn24.pl