Aktualności Nurkowanie jaskiniowe Nurkowanie Techniczne

Kaukaz 2007: Abchazja okiem speleonurka

Abchazja leży na północno-zachodnim krańcu Gruzji. Jest autonomiczną republiką wchodzącą w skład tego kaukaskiego państwa, ale w praktyce pozostaje poza kontrolą władz gruzińskich. Rosja nieoficjalnie wspiera niepodległościowe dążenia Abchazji, a jej mieszkańcy bardziej uważają się za Rosjan niż Gruzinów. Abchazja to głównie południowe stoki Kaukazu, góry zajmują ok.70% terytorium tej krainy o subtropikalnym klimacie. Dla grotołaza jest to miejsce, gdzie znajduje się najgłębsza jaskinia świata – mająca ponad 2 km głębokości Woronia – Krubera, leżąca w Masywie Arabika.

Dokładnie 10 lat temu, na przełomie stycznia i lutego 2007 roku, wraz z Andrzejem Szerszeniem „Pszczółkiem” i Mirkiem Kopertowskim wybraliśmy się tam, by uczestniczyć w zorganizowanej przez Rosyjskie Towarzystwo Geograficzne wyprawie mającej na celu dalszą eksplorację jaskini Mcziszta, która leży w Masywie Bzybskim sąsiadującym z Arabiką.

Mcziszta była najsłynniejszym wywierzyskiem ZSRR. Od połowy lat ’70 XX w. stanowiła cel wypraw speleopodwodników z byłego Kraju Rad. Wyprawy do Mcziszty odbywały się co roku na przełomie stycznia i lutego, kiedy to temperatura powietrza waha się od zera do kilku stopni. Czasem padał śnieg lub deszcz, ale wysoko w górach panują mrozy i woda z wysoko położonych jaskiń nie spływa do wywierzyska, dzięki czemu warunki hydrologiczne są stabilniejsze niż latem. Mcziszta jest dużym wywierzyskiem i w zasadzie jako jedyna odwadnia Masyw Bzybski.

-- Reklama --
Suchy Skafander Seal

Andriej z dualrebreatherem, fot

O jaskini wiedzieliśmy tyle, że kilkukilometrowe partie suche leżą za mającym niemal 50 metrów głębokości i 250 metrów długości syfonem oraz że spędzimy na biwaku w jaskini kilka dni. Musieliśmy więc należycie przygotować się do tego: wielokrotnie jeździliśmy z Pszczółkiem nad j. Hańcza i inne jeziora, by podczas nurkowań na 50 metró głębokości testować zestawy 3-butlowe (3×7,3l/300bar) oraz różnego rodzaju pojemniki, suche worki i inne „szczelne” opakowania.

Sprawdzaliśmy, które wytrzymają takie ciśnienie – przez syfon musieliśmy przetransportować wszystko, co niezbędne do kilkudniowej egzystencji za syfonem oraz działania w charakterze grotołazów: śpiwory, suche ubrania, żywność, palniki gazowe wraz z butlami, latarki i zapasowe baterie, sprzęt speleo i szereg innych elementów wyposażenia. Ostatecznie okazało się, że suche śpiwory i ubrania mamy szansę przetransportować przez syfon tej głębokości używając 2 suchych worków, wsadzonych jeden w drugi i dociążonych konserwami oraz innymi ciężkimi elementami wyposażenia.

Samochodem dojechaliśmy do Lwowa, gdzie znajomi Ukraińcy kupili nam bilety na pociąg – gdy kupował je miejscowy, było taniej niż dla obcokrajowca. Pociąg kończył bieg w rosyjskim mieście Adler, leżącym nieopodal granicy rosyjsko-abchaskiej. Każdy z nas miał worek z suchym skafandrem i po 2 plecaki: sprzęt do nurkowania w jaskiniach, sprzęt speleo, ubrania, namiot, śpiwory, karimaty, menażki, ładowarki, akumulatorki itd. – na 2 tygodnie jechaliśmy poza wszelką cywilizację. Na szczęście butli i balastu nie musieliśmy targać ze sobą – miały czekać na nas na miejscu. Cały ten sprzęt udało nam się dość dobrze rozlokować w wagonie „plackarnym”, w którym spędziliśmy niemal 2 doby – tyle trwała podróż ze Lwowa do Adleru.

Autor przed zanurzeniem,fot

Wagon plackarny pozbawiony jest przedziałów. Posiada jedynie przepierzenia pomiędzy poszczególnymi miejscami leżącymi – to tak jakby cały wagon był jednym przedziałem z miejscami do leżenia. Poznaliśmy w czasie drogi zwyczaje obowiązujące podróżnych w Rosji, musieliśmy także zapłacić łapówkę za nadbagaż, a rosyjskim pogranicznikom za to, że do jednego z paszportów rzekomo nie wbili jakiejś pieczątki.

Z Adleru kolejnym pociągiem przekroczyliśmy granicę i dalej wyprawowym busikiem dostaliśmy się do miejsca docelowego, bazy wyprawy na terenie gospodarstwa rybnego. Nie mieliśmy problemów na granicy abchaskiej i pokonaliśmy ją normalnie, choć grotołazi jeżdżący wcześniej w te strony opowiadali, że jeszcze niedawno przewodnicy przeprowadzali ich przez „zieloną granicę” – musieli brodzić w granicznej rzece z dala od patroli, co kosztowało niemało, dolarów oczywiście.

Nasza willa, fot

Na miejscu zastaliśmy dość liczną rosyjską ekipę nurkujących grotołazów. W jej skład wchodzili ludzie z terenu całej Rosji pod wodzą „Gienerała” Jewgienija Snietkowa – łącznie ok. 30 osób. Na miejscu był też Andriej, którego poznaliśmy pół roku wcześniej podczas wyprawy na Krym. Podziwialiśmy niespotykany nigdzie indziej sprzęt Rosjan i ciekawe rozwiązania konstrukcyjne samoróbek: worków wypornościowych z uprzężami side-mountowymi, dual-rebreathera, wodoszczelnych pojemników do transportu sprzętu pod wodą.

Kwaterowaliśmy w opuszczonym i zdewastowanym hotelu dla dygnitarzy. Gospodarstwo rybne zajmowało się hodowlą pstrągów w specjalnych basenach zasilanych wodami Mcziszty. Jak niemal wszystko w Abchazji w znacznej mierze popadło w ruinę i z trudem wegetowało. Hotel znajdował się po jednej stronie gospodarstwa, a wywierzysko po drugiej. Willa, jak to stary opuszczony budynek, była pozbawiona wszelkich wygód, a nawet okien, choć na czas wyprawy doprowadzono prąd. Okna zakleiliśmy folią, wewnątrz pracowały nagrzewnice, rozstawiliśmy także namiot w pokoju, który nam przydzielono. Po wodę i do toalety trzeba było wyjść na zewnątrz, mijając po drodze palmy okryte o tej porze roku śniegiem – był to dla mnie ciekawy widok, dotąd niespotykany.

Namiot w pokoju, fot

Wzdłuż gospodarstwa rybnego płynął potok wypływający z j. Mcziszta. Na bazie były dwie sprężarki spalinowe 300 bar i szereg bardzo popularnych butli 7,3 l/300 bar produkowanych przez fabrykę luf czołgowych w Tule oraz tlen i hel do sporządzania mieszanek oddechowych.

Wyprawie zostali przydzieleni przez lokalne władze uzbrojeni ochroniarze, mający chronić nas przed różnego rodzaju zbirami i wywrotowcami. Często odwiedzał nas także mieszkający nieopodal gospodarz Garik, który zaprosił nas do swego domu na „czaczę” – domową wódkę. Dla nas było to ciekawe doświadczenie, duże wrażenie zrobił na mnie grób umieszczony w ogródku, co w Abchazji jest powszechnym zwyczajem. My z kolei byliśmy pierwszymi od dawna cudzoziemcami na wyprawie.

Mirek i Rosjanie w Mcziszcie,fot

W dniu naszego przyjazdu padał deszcz, a z jaskini, której otwór poszliśmy obejrzeć, wypływał bardzo silny strumień wody, przywołujący na myśl raczej kajakarstwo górskie niż nurkowanie. W jaskini było odciętych 2 nurków, czekali na opadnięcie poziomu wody. Założyłem, że wysoka woda będzie schodzić przez kilka dni, jednak okazało się, że już następnego dnia można było nurkować. Woda jednak miała małą przejrzystość, nie przekraczającą 30 cm. Syfon ma dwa wejścia, z planu wynikało, że z niego można płynąć bezpośrednio w górę do bąbla powietrznego, do studni o głębokości 82 m, do galerii wschodniej lub zachodniej – te galerie to były ciągi suche za syfonem.

Po przygotowaniu się poszliśmy nurkować zapoznawczo w syfonie, transportując sprzęt nurkowy na drugą stronę gospodarstwa. Młodzi uczestnicy wyprawy nosili worki z cementem i wylewali przed jaskinią schodki i podesty do przebierania się – Rosjanie lubią ułatwiać sobie życie, a natura nie jest żadną przeszkodą.

Transport między jeziorami,fot

Nurkowaliśmy kolejno w systemie solowym, który w tych warunkach sprawdził się dużo bardziej niż system partnerski. Korytarz był szeroki i schodził dość ostro w dół. Woda, choć o małej przejrzystości, była dość ciepła – miała 10 stopni Celsjusza. Nurkowałem z dwoma butlami 7,3 l/300 bar.

Na 43 m głębokości nurek płynący z naprzeciwka odtrącił mnie od poręczówki pozbawiając kontaktu z nią. Odwróciłem się w kierunku wejścia i postanowiłem najpierw spróbować wymacać poręczówkę, a dopiero potem ewentualnie wykonywać pełną procedurę poszukiwania poręczówki z użyciem kołowrotka – w tak niewielkiej widoczności szanse na znalezienie dobrego punktu zaczepienia nie były zbyt duże. Tak więc kierując się w górę macałem rękoma spąg, ścianę i być może także strop, aż na 37 m natrafiłem na poręczówkę i bez dalszych przygód zakończyłem to nurkowanie.

Wniosek był prosty – w momencie mijania się z innym nurkiem trzymać poręczówkę bardzo mocno i być blisko niej, nawet zatrzymać się przyklejając do dna. Poświaty nurka płynącego z naprzeciwka nie widać z odległości większej niż kilka metrów.

Na biwaku,fot

Po nurkowaniu adaptacyjnym zmontowaliśmy zestawy 3-butlowe, spakowaliśmy rzeczy na 4-dniowy biwak, umieszczając je w workach suchych, specjalnej torbie z suchym zamkiem oraz pod suchymi skafandrami bezpośrednio na sobie oraz wysłuchaliśmy ustnej instrukcji, którędy płynąć do galerii zachodniej, gdzie był nasz biwak:

[blockquote style=”2″]„Na przegięciu syfonu na 45 m jest stalówka do bąbla, cienka poręczówka do studni na 80 m i kolorowa, luźna do galerii zachodniej. Płynąc po niej będzie jeszcze odejście w prawo do galerii wschodniej, więc tam wybieracie lewą, uważajcie w tym miejscu na idący w poprzek kabel telefoniczny. Wracać będziecie odwrotnie.”[/blockquote]

Proste? Niby proste, jednak standardy poręczowania zdecydowanie odmienne od naszych…

Na biwaku4,fot

Znowu płynęliśmy „w kolejarza” dając sobie kilka minut przed zanurzeniem kolejnej osoby. Płynąłem ostatni. Zanurzenie początkowo było trudne, co sprawiał podczepiony worek o dodatniej pływalności. Jednak po kilku metrach zapierania się o strop i wciągania go głębiej ciśnienie zgniotło go i z każdym kolejnym metrem stawał się coraz cięższy.

Na przegięciu syfonu w mętnej wodzie faktycznie dostrzegłem plątaninę poręczówek, było ich nawet więcej niż to wynikało z opisu. Wybrałem tę, która wydawała mi się właściwa, ale po kilku metrach zakończyła się wchodząc w piach. Wróciłem więc do skrzyżowania, wybrałem kolejną i zacząłem po niej płynąć. W tym momencie zaplątałem się płetwą w ten kłębek poręczówek i początkowo nie mogłem się wyplątać. Nic nie widać, 46 m głębokości, zaplątanie – wszystko to wywołało stres i w rezultacie przyspieszyło oddech.

Transport między jeziorami,fot

Myślałem o tym, że 3 butle spokojnie wystarczą w tę i z powrotem, jednak wolałem nie zużywać zbyt dużo powietrza, by mieć jak najwięcej na powrót. W końcu odczepiłem płetwę i zacząłem się wynurzać – tu korytarz szedł niemal pionowo w górę. Z ostatnich 10 metrów wyciągnął mnie worek, choć niżej ważył tonę.

Wynurzyliśmy się w wielkiej sali i wyciągnęliśmy sprzęt kilka metrów powyżej lustra wody, na wypadek gdyby jej poziom podniósł się. Tam go zdeponowaliśmy upewniając się, że jest stabilny i nie ześlizgnie się po kamieniach do wody oraz zabezpieczyliśmy przed wyciekiem gazu. Za 4 dni był nam ponownie potrzebny. Na gorąco omówiliśmy nurkowanie i okazało się, że było ono dla każdego z nas bardziej wymagające psychicznie niż się spodziewał.

Przemieściliśmy się w suche, płaskie i przestronne miejsce nieopodal syfonu, gdzie było miejsce biwakowe i zajęliśmy przygotowaniem noclegu: rozbiliśmy namiot zrobiony ze spadochronu, rozłożyliśmy mocno wilgotne karimaty i dwuosobowe śpiwory pozostawione w depozycie po poprzedniej ekipie. Nieco udało się je podsuszyć palnikami wstawionymi do namiotu, resztę osuszyliśmy w czasie kolejnych dni po prostu w nich śpiąc.

Szata naciekowa Mcziszty,fot

Po przygotowaniu i spożyciu posiłku poszliśmy spać. Temperatura powietrza w jaskini wynosiła 12 stopni, było więc dość ciepło. Przez kolejne dni zajmowaliśmy się instalacją lub wymianą oporęczowania suchych partii jaskini, ze zniszczonych i prowizorycznych sznurów do bielizny zamocowanych do połówek zawiasów wstrzelonych kołkiem w skałę na typowe poręczówki: spity, plakietki i liny 10 mm.

Stopniowo posuwaliśmy się w głąb jaskini, poznając jej partie aż do Syfonu Piotra Wielkiego. Jaskinia jest obszerna, bogata w piękną szatę naciekową – też niekiedy znacznych rozmiarów, posiada wodospady, jeziora i rzeki, które pokonuje się na pontonach i wielkich dętkach wiosłując lub przeciągając się na rozciągniętych stalowych linkach. Poza poręczowaniem pomagaliśmy rosyjskim speleonurkom Konstantinowi Kożemjakinowi i Dimitrijowi Panczenko z Krasnojarska w transporcie sprzętu do eksploracji trzeciego syfonu w bocznym ciągu Limpopo – udało im się tam odkryć 400 m podwodnych ciągów do 30 m głębokości.

Każdego „dnia” pracowaliśmy od rana do popołudnia, a potem wracaliśmy na biwak, gdzie po posiłku integrowaliśmy się z towarzyszami z różnych regionów Rosji. Oczywiście cały czas było zupełnie ciemno, także gdy po przespanej nocy budziłem się i widziałem taką nieprzeniknioną ciemność, to od razu mogłem zasnąć i spać dalej. To było ciekawe, zupełnie nowe dla mnie doświadczenie.

Ponton w jaskini,fot

Pierwszego dnia poruszaliśmy się bardzo ostrożnie, byliśmy czujni i zapobiegliwi – co było rezultatem świadomości „bycia za syfonem”, skąd ewentualna ewakuacja poszkodowanego byłaby niezwykle trudna i wymagająca. Jednak w kolejnych dniach działaliśmy już normalnie, jak to zwykle w jaskini.

Na biwaku zwykle było ok. 10-12 osób, zmieniały się one w zależności od zadań jakie miały. Codziennie dopływał też „nurek pocztowy”, który dostarczał żywność (w tym świeże warzywa i słoninę, które Rosjanie gotowali na biwaku), napoje i inne zamówione dzień wcześniej rzeczy.

Pewnego dnia wynurzyło się na naszym biwaku dwóch rozradowanych kolegów – ich zadaniem było wyniesienie sprzętu z biwaku w galerii wschodniej na powierzchnię, jednak w drodze powrotnej pomylili licznie występujące w syfonie poręczówki i zamiast na powierzchnię wynurzyli się w galerii zachodniej. Zostali na noc i wynurzyli się dopiero następnego dnia.

Nacieki w j.Nowoafońskiej, fot

Gdy przyszedł dzień naszego powrotu najbardziej obawiałem się wybrania niewłaściwej poręczówki, innej niż powrotna na powierzchnię. Na szczęście widoczność poprawiła się i teraz sięgała 1 m! Pod wodą widać było liczne głazy i osypisko, poprawiono także oporęczowanie i na przegięciu syfonu panował zdecydowanie większy porządek. Do worka napchałem kamieni zamiast zjedzonych konserw i już tak nie ciągnął w górę przy wynurzaniu. Droga powrotna minęła bez przygód.

Podczas kolejnych dni wypoczywaliśmy. Odwiedziliśmy także pobliską jaskinię Akszasza, która dawała szanse na połączenie się z Mczisztą w okolicy Syfonu Piotra Wielkiego. Dawało to szanse na obejście syfonu i dostęp do galerii zachodniej bez nurkowania. Rosjanie pracowali nad powiększeniem pionowych szczelin tej jaskini metodami górniczymi. Już po naszym powrocie do kraju okazało się, że udało im się i dołączyli Akszaszę do systemu Mcziszty.

W ramach regeneracji pojechaliśmy do gorących źródeł oraz na wycieczkę do noszącej ślady wojny stolicy Abchazji – Suchumi. Zwiedziliśmy także pobliską Gudautę i górujące nad wybrzeżem Morza Czarnego ruiny twierdzy Anakopia będącej w VII w. stolicą Abchazji oraz udostępnioną dla turystów olbrzymią i piękną jaskinię Nowoafońską.

Szata naciekowa j.Nowoafońskiej,fot

Po kilku dniach powróciliśmy do Mcziszty. Naszym zadaniem był retransport sprzętu biwakowego i wymiana oporęczowania wstępnego syfonu jaskini na grubą linę alpinistyczną mocowaną do skały spitami. Mi przypadły najgłębsze punkty, także wziąłem 2 butle na nurkowanie i trzecią tylko do pracy, spłynąłem na dno do przegięcia syfonu, znalazłem dogodne miejsce i po wpięciu się lążą w poręczówkę spitowałem i zakładałem plakietki przesuwając się w górę. Przejrzystość nadal nieco się poprawiała i teraz sięgała już 1,5 m!

Pojechaliśmy także nurkować w jaskini Gałuboje Oziero, znajdującej się w dolinie rzeki Bzyb. Jaskinia była wyeksplorowana do ponad 40 m głębokości, ponoć dalej był nurek, ale się utopił nie zostawiając szkicu i Rosjanie nie wiedzieli jak się kontynuuje.

Jaskinia to piękne jeziorko wywierzyskowe, na którego dnie rozwija się korytarz z poręczówką dochodzącą do 44 m głębokości. Widoczność dochodziła do 3 m, woda miała 8 stopni Celsjusza, występował lekki prąd. W lejku krasowym ściany były ilaste, więc mąciło się dość szybko, ale w korytarzu była już lita skała.

Transport między jeziorami2,fot

Dowiązałem swoją poręczówkę do tej pozostawionej przez poprzednika i ruszyłem prostym korytarzem lekko schodzącym w dół. Na spągu leżał kamienny żwir, ściany były gładkie i nie było do czego zaporęczować. Około 50 m głębokości osiągnąłem limit gazu i już tylko spojrzałem w głąb kuszącego dziewiczego korytarza, po czym odwróciłem się i kartując zwijałem poręczówkę.

Na dekompresji podziwiałem liczne lodówki i okulary przeciwsłoneczne zalegające na dnie. Ilaste ściany powodowały, że widoczność spadała do zera. Po wynurzeniu przekazałem swoje obserwacje kierownikowi wyprawy.

Ze smutkiem opuszczaliśmy miejsce wyprawy, ale czas było wracać do Polski. Umówiliśmy się z Rosjanami na kolejną wyprawę, która jednak nie doszła do skutku. Wyprawa odbyła się w terminie 26.01-11.02 2007 roku. Choć od tamtego czasu minęło już 10 lat nadal jest żywa w naszej pamięci, będąc źródłem ciekawych doświadczeń tak nurkowych jak i poznawczych.

Dziękuję Andrzejowi Szerszeniowi „Pszczółkowi” za przypomnienie wielu ciekawych szczegółów tej wyprawy!

Foto: Mirek Kopertowski, Dominik Honzo Graczyk i Andrzej Szerszeń


Dominik Graczyk „Honzo”
SPELEOnurkowanie, Honzo Dive
Autor jest instruktorem M2 KDP-CMAS i pasjonatem nurkowania w jaskiniach oraz eksploracji nowych zalanych jaskiń. Prowadzi m.in. kursy PJ-1 KDP-CMAS oraz Warsztaty SPELEOnurkowania, gdzie uczy technik nurkowania pod stropem od podstaw, zarówno w systemie partnerskim jak i francuskim. Organizuje także wyprawy nurkowe do mniej popularnych rejonów jaskiniowych.

Czytaj także

Wgrywam....

Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Prywatności. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce. Dalsze korzystanie ze strony oznacza wyrażenie zgody na wykorzystywanie plików cookies. Zgadzam się Czytaj dalej