Jest piękny sierpniowy dzień. Dojeżdżamy na miejsce, które wcześniej wytypowaliśmy jako potencjalne podwodne stanowisko archeologiczne. Kręta droga prowadzi najpierw przez las, później przez łąki i nieużytki. W końcu po nierównej walce z drogą wątpliwej jakości dojeżdżamy na miejsce.
Przed naszymi oczami ukazał się stary drewniany szlaban, równie stara tabliczka z Napisem „TEREN PRYWATNY. WSTĘP WZBRONIONY”. Przez kilka dłuższych chwil kręcimy się w pobliżu nieoczekiwanej przeszkody, myśląc co dalej. Nagle nie wiadomo skąd wyrasta przed nami facet, ubrany od stóp do głów w ciuchy moro. W ręce trzyma nic innego jak wielką, nabitą strzelbę… Podchodzi do nas i niezbyt miłym i życzliwym tonem pyta się czego chcemy i w ogóle, dlaczego tu jesteśmy. Po chwili dostrzega także naszego riba ciągniętego na przyczepce i jeszcze mniej miłym tonem oznajmia, że jest tutaj kategoryczny zakaz pływania i korzystania w jakikolwiek sposób z akwenu.
Po dłuższej rozmowie naszego kierownika ze strażnikiem, a także jego szefem udzielającym się przez telefon, dostaliśmy zgodę wjazdu na teren i przeprowadzenia poszukiwań archeologicznych… ale mamy kategoryczny zakaz łowienia i wywożenia stąd ryb. Jak się okazało, jezioro w Łodygowie zostało przekształcone, w nic innego jak prywatny, zamknięty staw hodowlany, należący do prywatnego gospodarstwa rybackiego, które zajmuje się hodowlą karpia (tak, tak, głownie na wigilijny stół).
Zatem zaczynamy! Na jeziorze znajdują się trzy duże wyspy, które już w odległej przeszłości cieszyły się zainteresowaniem ówczesnych badaczy. Zlokalizowane są w niewielkiej odległości od siebie, a ich rozmieszczenie układa się w charakterystyczny trójkąt. Dopływamy do jednej z nich, uszykowani wskakujemy do wody. Okazuje się, że woda, w której mamy przez kolejne kilka dni pracować jest prawie czarna i jakaś dziwnie „gęsta”.
Czas na pierwsze zanurzenie… i… jest dokładnie tak jak myśleliśmy. Widoczność równa się zeru (czyli wtedy, kiedy pod wodą zamykasz oczy i wydaje Ci się, że jest jaśniej i przejrzyściej niż z otwartymi), głębokość maksymalnie sięga 2 metrów, a od czasu do czasu leniwie obijają się o nas karpie. Jak się później okazało woda wydawała się gęsta z dwóch powodów. Po pierwsze z racji na charakter zbiornika, który był zdecydowanie eutroficzny, a po drugie, karpie były karmione niczym innym, jak paszą wrzucaną do wody (!), która to przez jakiś czas zalegała jeszcze przy dnie.
Jednak do rzeczy, czas na kawałek archeologii. Badania o charakterze nieinwazyjnym prowadzone były w kilku etapach. Pierwszym z nich było użycie profilera osadów dennych, sonaru i echosondy, a także georadaru. Na postawie wyników tych badań wyznaczono kilka obiecujących punktów, które w kolejnym etapie miały zostać sprawdzone. Etap ten polegał na weryfikacji przez zespół płetwonurków potencjalnych miejsc, gdzie wykryto anomalia. Jak już wcześniej wspomniałem woda o wątpliwej przejrzystości zmusiła badaczy do poszukiwań zupełnie po omacku, bazując tylko i wyłącznie na swoim zmyśle dotyku oraz w niektórych przypadkach na pomocy podwodnego wykrywacza metali.
Wyniki okazały się więcej niż zdumiewające. Podczas badań natknięto się na liczne pozostałości aktywności ludzkiej, głównie z okresu wczesnego średniowiecza. W trakcie badań zlokalizowano 6 nowych stanowisk podwodnych, z czego dwa stanowiska to średniowieczne mosty, łączące dwie wyspy ze sobą i lądem stałym.
Łącznie odkryto, zadokumentowano i zinwentaryzowano ponad 300 zabytków archeologicznych, gdzie koło 100 to przedmioty wykonane z różnych stopów metali. Wśród nich można wyróżnić liczne brązowe sprzączki do pasa, wykonane z cyny przewleczki, groty oszczepów, czy fragmenty topora, sierpy i dłuta. Znaleziono również krzesiwa, klucze, czy różnorodne fragmenty przedmiotów gospodarstwa domowego. Prócz przedmiotów metalowych na stanowiskach znaleziono liczne fragmenty naczyń ceramicznych czy kości zwierzęce.
Czy na podstawie zabytków metalowych można uchwycić rolę owego miejsca, jakim jest kompleks wyspowy na jeziorze Łodygowo? Otóż same zabytki nie są w stanie tego dokładnie wyjaśnić. Nie mniej jednak kontekst, w jakim się znalazły, zupełnie zmienia postać rzeczy. Badane stanowiska znajdują się na pograniczu słowiańsko – pruskim.
Na jeziorze w Łodygowie znajdują się trzy wyspy, które bezspornie były użytkowane w jednym czasie i to przez dłuższy jego okres. Na główną wyspę prowadziły dwa ogromne mosty, wykonane najprawdopodobniej z dębiny, która jest bardzo trwała i odporna na warunki klimatyczne. Znajdowany w partiach przybrzeżnych materiał zabytkowy, w tym liczna kolekcja ceramiki i kości zwierzęcych (o dość nietypowym charakterze dla osad średniowiecznych), a także bardzo liczny i zróżnicowany zbiór przedmiotów metalowych może podsunąć badaczowi kilka cennych uwag, odnoszących się do roli kompleksu.
Na dzień dzisiejszy można stwierdzić, że miejsce to, nie wiadomo jeszcze z jakiej przyczyny, pełniło rolę miejsca centralnego na całym otaczającym go obszarze. Niewątpliwie miejsce to skupiało wokół siebie bardzo liczną i zróżnicowaną ludność. Co więc za tym idzie musiało być bardzo ważne i posiadało status znacznie wyższy niż normalne (zwykłe) osady czy grody. Można przypuszczać, że kompleks w Łodygowie był pewnego rodzaju osadą-bramą, która stała na granicy świata słowiańskiego i pruskiego, przez które przewijały się liczne idee i towary z obu stron pogranicza.
Prawie bym zapomniał! Został nam jeszcze ostatni etap badań. Weryfikacja znalezisk po spuszczeniu wody ze stawu. Tak – okazało się, że Jezioro na czas „zbioru karpia” (połowem tego nazwać się nie da) zostaje częściowo osuszone. Zamienia się ono w swoistego rodzaju wielkie śmierdzące bagno, które to my biedni archeolodzy musieliśmy przejść.
Nie chcecie nawet sobie wyobrażać, jak śmierdziały nasze skafandry po tej wycieczce i ile czasu zajęło nam doprowadzenie ich do ponownego użytku. Ale… opłaciło się. Udało się nam zweryfikować przebieg mostów, gdyż ich pozostałości wystawały ponad lustro tej nieokreślonej mazi bagiennej.
Po jakże pozytywnym dniu, płodnym w dobre znaleziska przez jakiś czas jednak mieliśmy dość wody, tym bardziej takiej, do której dość często wrzuca się karmę dla ryb.
Foto: Jakub Maciejewski